Recenzja książki nominowanej do 14. Nagrody Literackiej m.st. Warszawa.Genowefa Jakubowska-Fijałkowska jest jedną z tych poetek, o których nie zapomina się nigdy, nawet jeżeli wydaje się, że cały świat uparcie o niej milczy. Jej najnowsza książka "Rośliny mięsożerne" jest kontynuacją opowieści, którą znamy z poprzednich tomów, ale jest w tym wszystkim jeszcze mocniejsza, jeszcze bardziej przejmująca, jeszcze agresywniejsza i jeszcze bardziej czuła zarazem. I w dodatku w jeszcze bardziej skoncentrowanej niż dotychczas formie. "Rośliny mięsożerne" to poetycka opowieść o doświadczeniu kobiecej starości, ale bardzo zdziwiłby się ten, kto poprzestałby na tej konstatacji jako zaproszeniu do lektury. Fijałkowska-Jakubowska – chciałoby się powiedzieć, że nie przebiera w słowach, ale jest dokładnie odwrotnie – segreguje je starannie i wybiera te najmocniejsze, najbardziej wyraźne, świecące jak neony sklepu monopolowego, wrzeszczące jak syreny karetek pogotowia. "Rośliny mięsożerne" są książką, która niczego nie udaje, niczego nie obiecuje i niczego nie ukrywa. Te wiersze nie opowiadają nam smutnych historii o przemijaniu na prowincji. Są to raczej wiersze-wlewy, które z różnym, choć zawsze wysokim, natężeniem od razu, ale i na długo infekują nas bardzo intensywnymi emocjami. To nie jest smutna książka o niemożliwościach, to jest książka gwałtowna, gniewna, wściekła, a jednocześnie smutna mądrością natury i momentami zabawna ciętym humorem śląskiego podwórza. Jej bohaterki robią w niej wszystko to, czego im w kulturze zakazano, i robią to widowiskowo pięknie.Monika Glosowitz